[24-26 Dec 2011]
(...)
Skutkiem lądowania Irytująco Szczupłej Ciotki ('ani się waż napisać, że niby chudej!'), wokabularzyk Dyni odnotował stuprocentowy przyrost.
Oprócz agua, agua, Dynia powiada również ciocia, ciocia.
I choć brzmi przy tym jak Papież Benedykt pozdrawiający wiernych z fonetycznych transkryptów (tSCHiotchia, tSCHiotchia) nie ulega, że to jej pierwsze, świadome i słowiańskie.
Irytująco Szczupła Ciotka wylądowała bez przeszkód, co nadal dziwi, bo jej lądowaniom towarzyszą zwykle zjawiska paranormalne.
Gdy latem jedzie pociągiem zasypuje ją lawina śniegu, gdy płynie statkiem – połyka ją wielka ryba, gdy wsiada w samochód, GPS wybiera jej natychmiast najdłuższą drogę z punktu A do punktu B, obowiązkowo przez bagna i ruchome piaski.
Irytująco Szczupła Ciotka wiozła nam podzespoły wigilijnych potraw, wybór dań ze śledzi i nostalgiczną grę planszową.
Wigilijną wieczerzę złożyliśmy w trzy godziny.
Wysłany po najostatniejsze, przedwigilijne zakupy Norweski przyniósł wszystko z listy oraz paczkę włoskich pierogów ze szpinakiem i twarogiem.
- Na kaduka nam te pierogi? – zadumałyśmy się wespół z Irytująco Szczupłą Ciotką. – Dorzucili gratis? Będzie jadł w ramach protestu, że bezmięsna kolacja? Dziecku kupił?
- No jakże to! – zdziwił się Norweski naszemu zdziwieniu. – Do barszczu!
Mea culpa!
Gdy napomknęłam, że znalazłam znakomitą alternatywę dla słowiańskich uszek, których jednak nie sposób lepić z Dynią udrapowaną wokół szyi, najwyraźniej nie podkreśliłam kluczowej dla sukcesu przedsięwzięcia (po)wagi nadzienia.
Oprócz barszczu z włoskimi, grzybowymi uszkami była ryba po grecku, warzywna sałatka znana wszakże poza granicami Polski raczej jako ensaladilla russa albo insalata russa i teutońska sałatka z kartofla (Norweski sam sprokurował majonez).
Grę planszową Ciotka z poświęceniem wystała na społecznej liście w Instytucie Pamięci Narodowej.
Istniały wątpliwości, czy aby kapitalistycznie hodowany Norweski odnajdzie się w rynkowych realiach polskiego socjalizmu lat osiemdziesiątych.
Nie zdążył się nawet zgubić (!).
Tu się wepchnął w kolejkę przed, tu wymienił ocet na syfon, tu nagromadził i spekulował, tu Relaksy mi podkupił, tam przebiegle lutnął kartą ‘remanent’ i jeszcze dołożył ‘pan tu nie stał’ [1].
W dwie noce i dzieci na kolonie wysłał, i pierwszą komunię wyprawił, i jeszcze telewizor sobie zorganizował.
Zaskakująco łatwo zintegrował się z gospodarką planową.
Za dnia rozrywki organizowała Dynia.
Tym samym do 'pseudonimicznie wydanego dzieła Anzelma Hopsztosa ‘CICONIA VITUPERANS’ Rozdział X (str. 302 i nast.) gdzie znajdujemy interesujący rozdział, poświęcony grom i zabawom towarzyskim naszych antenatów' [2] pewnego dnia będzie można dodać: ‘Wyskocz z flanki zza firanki’.
‘Wyskocz z flanki zza firanki’
Celem gry jest zgromadzenie wszystkich zebranych za firanką, opcjonalnie zasłoną (choćby i dymną). Gdy już wszyscy znajdą się za firanką, najkrótszy z zebranych daje znak do wyskoczenia zza firanki. Przy wyskakiwaniu uczestnicy zobowiązani są krzyczeć, piszczeć i przewracać oczami tak, aby przyprawić o utratę zmysłów nieistniejącą widownię. Czas trwania zabawy: do dwunastu godzin lub dłużej.
[1] Gra dostarcza wzruszeń, ale ślizga się po temacie. Żal, że niewykorzystano wątku kartek na mięso, czy benzynę. Brak wątku kombatantów wojennych. Aż krzyczy, by skręcić ku kartom szans jak w Monopoly i wprowadzić do rozgrywki element przypadku! Ot choćby takie ‘opóźniona przedświąteczna dostawa cytrusów z Kuby: tracisz dwie (sic!) kolejki’ lub ‘dziecko, które trzymasz na ręku ma siedem lat, kolejka siłą wyrzuca cię ze sklepu’. W grze płyta z dwoma filmami dokumentalnymi. Pierwszy – zbyt wysoki poziom abstrakcji, by na nim Norweskiemu lub Dyni tłumaczyć polskie lata osiemdziesiąte. W drugim prawie wyłącznie zgorzkniale o poniżeniu, upodleniu i upokorzeniu.
[2] Za Mistrzem Konstantym Ildefonsem
(...)
Skutkiem lądowania Irytująco Szczupłej Ciotki ('ani się waż napisać, że niby chudej!'), wokabularzyk Dyni odnotował stuprocentowy przyrost.
Oprócz agua, agua, Dynia powiada również ciocia, ciocia.
I choć brzmi przy tym jak Papież Benedykt pozdrawiający wiernych z fonetycznych transkryptów (tSCHiotchia, tSCHiotchia) nie ulega, że to jej pierwsze, świadome i słowiańskie.
Irytująco Szczupła Ciotka wylądowała bez przeszkód, co nadal dziwi, bo jej lądowaniom towarzyszą zwykle zjawiska paranormalne.
Gdy latem jedzie pociągiem zasypuje ją lawina śniegu, gdy płynie statkiem – połyka ją wielka ryba, gdy wsiada w samochód, GPS wybiera jej natychmiast najdłuższą drogę z punktu A do punktu B, obowiązkowo przez bagna i ruchome piaski.
Irytująco Szczupła Ciotka wiozła nam podzespoły wigilijnych potraw, wybór dań ze śledzi i nostalgiczną grę planszową.
Wigilijną wieczerzę złożyliśmy w trzy godziny.
Wysłany po najostatniejsze, przedwigilijne zakupy Norweski przyniósł wszystko z listy oraz paczkę włoskich pierogów ze szpinakiem i twarogiem.
- Na kaduka nam te pierogi? – zadumałyśmy się wespół z Irytująco Szczupłą Ciotką. – Dorzucili gratis? Będzie jadł w ramach protestu, że bezmięsna kolacja? Dziecku kupił?
- No jakże to! – zdziwił się Norweski naszemu zdziwieniu. – Do barszczu!
Mea culpa!
Gdy napomknęłam, że znalazłam znakomitą alternatywę dla słowiańskich uszek, których jednak nie sposób lepić z Dynią udrapowaną wokół szyi, najwyraźniej nie podkreśliłam kluczowej dla sukcesu przedsięwzięcia (po)wagi nadzienia.
Oprócz barszczu z włoskimi, grzybowymi uszkami była ryba po grecku, warzywna sałatka znana wszakże poza granicami Polski raczej jako ensaladilla russa albo insalata russa i teutońska sałatka z kartofla (Norweski sam sprokurował majonez).
Grę planszową Ciotka z poświęceniem wystała na społecznej liście w Instytucie Pamięci Narodowej.
Istniały wątpliwości, czy aby kapitalistycznie hodowany Norweski odnajdzie się w rynkowych realiach polskiego socjalizmu lat osiemdziesiątych.
Nie zdążył się nawet zgubić (!).
Tu się wepchnął w kolejkę przed, tu wymienił ocet na syfon, tu nagromadził i spekulował, tu Relaksy mi podkupił, tam przebiegle lutnął kartą ‘remanent’ i jeszcze dołożył ‘pan tu nie stał’ [1].
W dwie noce i dzieci na kolonie wysłał, i pierwszą komunię wyprawił, i jeszcze telewizor sobie zorganizował.
Zaskakująco łatwo zintegrował się z gospodarką planową.
Za dnia rozrywki organizowała Dynia.
Tym samym do 'pseudonimicznie wydanego dzieła Anzelma Hopsztosa ‘CICONIA VITUPERANS’ Rozdział X (str. 302 i nast.) gdzie znajdujemy interesujący rozdział, poświęcony grom i zabawom towarzyskim naszych antenatów' [2] pewnego dnia będzie można dodać: ‘Wyskocz z flanki zza firanki’.
‘Wyskocz z flanki zza firanki’
Celem gry jest zgromadzenie wszystkich zebranych za firanką, opcjonalnie zasłoną (choćby i dymną). Gdy już wszyscy znajdą się za firanką, najkrótszy z zebranych daje znak do wyskoczenia zza firanki. Przy wyskakiwaniu uczestnicy zobowiązani są krzyczeć, piszczeć i przewracać oczami tak, aby przyprawić o utratę zmysłów nieistniejącą widownię. Czas trwania zabawy: do dwunastu godzin lub dłużej.
©kaczka
[1] Gra dostarcza wzruszeń, ale ślizga się po temacie. Żal, że niewykorzystano wątku kartek na mięso, czy benzynę. Brak wątku kombatantów wojennych. Aż krzyczy, by skręcić ku kartom szans jak w Monopoly i wprowadzić do rozgrywki element przypadku! Ot choćby takie ‘opóźniona przedświąteczna dostawa cytrusów z Kuby: tracisz dwie (sic!) kolejki’ lub ‘dziecko, które trzymasz na ręku ma siedem lat, kolejka siłą wyrzuca cię ze sklepu’. W grze płyta z dwoma filmami dokumentalnymi. Pierwszy – zbyt wysoki poziom abstrakcji, by na nim Norweskiemu lub Dyni tłumaczyć polskie lata osiemdziesiąte. W drugim prawie wyłącznie zgorzkniale o poniżeniu, upodleniu i upokorzeniu.
[2] Za Mistrzem Konstantym Ildefonsem